Śniadanie, notatki z dnia poprzedniego, pakowanie i w drogę, to mój codzienny poranny rytuał. Dzisiaj całą drogę pokonuję krajową 75 co nie oznacza że jest łatwo. Ruch ogromny ale na większości drogi jest pobocze którym mogę względnie bezpiecznie jechać, w miejscowościach korzystam z chodnika i jakoś udaje mi się uniknąć bezpośredniej jazdy pomiędzy samochodami. Niestety ale na większości trasy pobocze ma wiele do życzenia i muszę cały czas uważać na dziury i wyrwy. Jest też kilka ciężkich podjazdów, takich na oko ok. 10%. Droga powoli ubywa, na szczęście rowerem w przeciwieństwie do samochodu można zawsze się zatrzymać i podziwiać widoki a te robią wrażenie. W Czchowie zainteresował mnie zamek górujący nad okolicą więc dodatkowo, jak by mi było mało, wspinam się drogą pod niego. Wchodzę na wieżę (opłata co łaska) i podziwiam widoki na okolicę. Zjeżdżam do drogi krajowej, kawałek nią jadę i zatrzymuję się przy barze Taurus nad Dunajcem, tuż obok zapory. Tu jem obiad i piję kawę, smacznie i tanio, potem jeszcze schodzę nad Dunajec i chwilę moczę sobie stopy w rzece. Wracam do roweru, napełniam bidon napojem i widzę fruwające obok mnie szerszenie, szybko odchodzę na bok. Patrzę na drzewo o które oparłem rower i widzę że niespełna metr powyżej siodełka rowerowego mam gniazdo szerszeni. Odkładam bidon i szybko podchodzę do roweru odprowadzając go na bezpieczną odległość, jestem uczulony na jad m.in. szerszeni więc mogło być niewesoło. Jadę wzdłuż dwóch zbiorników zaporowych na Dunajcu, przejeżdżam też obok zamku Tropsztyn ale nie zatrzymuję się. Wyświetlacz przy drodze pokazuje mi temperaturę powietrza 34 stopnie i asfaltu 58. Docieram do Nowego Sącza, do galerii Trzy Korony gdzie znajduje się browar o takiej samej nazwie. Biorę deseczkę 4x100 ml ich piw, powoli je wypijam rozkoszując się smakiem, robię zdjęcia i zdobywam komplet ich podstawek do kolekcji. Czas na przejazd do Starego Sącza, do kolejnego browaru restauracyjnego. Budynek otwarty niespełna rok temu jest pełen gości, pełno w nim rowerzystów bo obok niego przebiegają szlaki Green Velo. Na zewnątrz sielska atmosfera, trawniczek, leżaczki i piwko, bawiące się dzieci. Wewnątrz, obok baru przeszklona ściana a za nią browar i piwowar warzący kolejne piwo. Pytam się kelnerki czy można wejść do browaru i porozmawiać z piwowarem, nie ma problemu. Biorę szkło z piwem i idę do browaru, popijając piwo rozmawiam z piwowarem, oglądam browar i robię kilka zdjęć. Dziękuję za rozmowę i oddaję szklankę w barze. Opuszczam to wspaniałe miejsce i postanawiam poszukać miejsca na biwak w pobliżu szlaku rowerowego, zaledwie po stu metrach jest drogowskaz szlakowy wskazujący miejsce biwakowe ale wyprowadza mnie na Mc Donalda. Wracam na szlak i po niespełna dwóch km. docieram do kładki rowerowej nad Popradem. Zjeżdżam pod nią nad brzeg rzeki, jest kamieniście. Widzę ślady po ogniskach, trochę potłuczonych butelek i piękna górska rzeka. Dostrzegam też niewielki kawałek w miarę gładkiej powierzchni porośniętej jakimiś niskimi trawami, idealny pod mój niewielki namiot. Rozstawiam namiot, jest już prawie ciemno, idę zjeść kolację nad samą rzekę i pomoczyć nogi w zimnej rwącej wodzie, po drugiej stronie jakieś dwie dziewczyny też siedzą nad rzeką. Jest pięknie, najlepsza miejscówka jaką mogłem znaleźć! Idę spać, dzisiaj przejechałem zaledwie 61 km. (583)