Od rana straszny skwar, gdy w namiocie jem śniadanie i uzupełniam notatki to czuję się jak w saunie. Nie chcę z niego wychodzić bo znowu przyszły sarny i nie chcę ich płoszyć. Tym razem matka z trzema młodymi, później dojdzie jeszcze druga z dwójką młodych a z krzaków obok namiotu wystaje głowa nawołującego koziołka. Wszystko pryska jak mydlana bańka gdy przez pole na pobliską ambonę idzie myśliwy, jakby wiedziały kto to jest. Podejmuję decyzję o zmianie trasy, odrzucam boczne drogi i wybieram główne. W ten sposób co prawda stracę cztery wcześniej zaplanowane browary ale nadrobię wiele kilometrów. Muszę to zrobić aby zdążyć wrócić na czas do domu. Podobnie będę musiał zrobić jutro na Słowacji i to powinno mi wystarczyć aby się wyrobić. Wyruszam w kierunku Lipníka nad Bečvou do browaru Svatovar. Po drodze widzę stary budynek kojarzący mi się z browarem, okazuje się że to dawna słodownia. Docieram do browaru i muszę trochę zaczekać bo w soboty otwierają o 10.30. Czekając na otwarcie oglądam odrestaurowane mury obronne. Instalacja browaru jest widoczna z sali przez przeszkloną ścianę. Kupuję małą pomarańczową pszenicę "11". Jest świetna, delikatna tak jak pszenica powinna być. Do tego delikatne nuty pomarańczowej kwaskowatości, której jest dokładnie tyle aby delikatnie przełamać smak pszenicy. Biorę jeszcze 1.5 l. peta do wypicia później pod namiotem. Pierwsze i jedyne w tym roku miejsce w Czechach gdzie za podstawki muszę zapłacić. Ruszam do Rožnova pod Radhoštěm, tam w zabudowaniach po byłym dużym browarze mieści się teraz browar restauracyjny z hotelem i piwnymi łaźniami. Po drodze przejeżdżam mostkiem nad całkowicie wyschniętym korytem rzeki Žabnik. W kraju mówi się o suszy ale dopiero w Czechach zobaczyłem jak ona może wyglądać. Spotkałem tu wiele małych rzeczek całkowicie wyschniętych lub tylko z kałużami wody w których kotłował się narybek. Dojeżdżam do Rožnova pod Radhoštěm, biorę znowu małe piwo, tym razem półciemne. Jest bardzo fajne, znacznie ponad przeciętność. Zadowolony wyjeżdżam boczną drogą do Hutisko-Solanec gdzie ma się mieścić kolejny browar, mozolnie wspinając się. Niestety, nie znajduję go mimo że się pytam ludzi. Wszyscy mnie odsyłają do Rožnova. W miejscu gdzie według moich danych powinien znajdować się browar znajduję kolejnego nepomuka. (Po powrocie do domu sprawdzę info o nieznalezionym browarze i okaże się, że pytałem ludzi zaledwie 100 m od niego, miałem zapisany adres ale nie miałem nazwy. Powiem więcej, stałem przed nim ale nie widziałem numeru a numeracja jest rozrzucona po całej niemałej miejscowości, zmyliły mnie jednak reklamy koncernowych piw na budynku i brak napisu "pivovar" czyli "browar". Wyciągam z tego wniosek na przyszłość aby dokładniej opisywać miejsca które będę chciał odwiedzić.) Zatrzymuję się tu jednak na dłużej, postanawiam zjeść obiad. W gospodzie przy głównym skrzyżowaniu nie oferują jednak dań obiadowych tylko alkohol i zakąski ale kierują mnie do pobliskiego zajazdu Koliba Fojtka. Piękne miejsce z równie pięknym wnętrzem, wszystko stylizowane na starą karczmę, obawiam się cen. Gdy tylko zerknąłem na ich kartę dań odetchnąłem, nawet tanio. Biorę ich specjalność, z karty zrozumiałem tylko "bryndza". Dostaję coś w rodzaju naszych klusek kładzionych, tylko dużo drobniejszych, pokrytych bryndzą i smażonym boczkiem. Jeżeli ktoś z czytających ten blog zbłądzi w te strony to serdecznie polecam to miejsce, jest smacznie i tanio. Wjeżdżam ponownie na krajową "35", do granicy już niecałe 18 km. Cały czas ostro pod górę. Jadę na dwóch najniższych przełożeniach, przy czym najczęściej jest to te najniższe. Miejscami rozpościerają się piękne widoki. Chociaż czasami odnoszę wrażenie, że droga się wypłaszcza to nogi mi mówią, że to tylko złudzenie wywołane ukształtowaniem terenu obok niej. Przekraczam granicę czesko-słowacką i od razu mam pięciokilometrowy zjazd ale zaraz potem tyle samo ostrego podjazdu i znowu zjazd. Ponieważ dochodzi godzina 20 to jak tylko opuszczam teren parku narodowego to rozglądam się za miejscem na dziki biwak. Znajduję je tuż za miejscowością Kolárovice na niewielkiej polanie mocno zniszczonej przez niedawno składowane drewno z wycinki. Znajduję niewielki płaski kawałek gruntu gdzie rozbijam namiot. Robi się już ciemno gdy jem kolację, z lasu dobiegają dźwięki żerujących jakiś zwierząt. Idę spać, zwierzęta słychać coraz bliżej.
Dzisiejszy dystans to 104 km a od początku 595 km. Ponieważ trasę mam zaplanowaną na 12 dni to właśnie osiągnąłem półmetek.