Około północy obudziły mnie śmiechy i głośna rozmowa. Okazało się że na czatowni bawi się młodzież. Jakieś pół godziny później odchodzą oświetlając mój namiot latarką coś mówiąc, odjeżdżają. Budzę się o szóstej i nie mogę już zasnąć. O siódmej przychodzi straż wędkarska, chcą ode mnie jakieś pozwolenie, pewnie kartę wędkarską. Tłumaczę, że ja na rowerze po Czechach, żegnają się i idą dalej skontrolować faceta z dzieckiem, którzy co dopiero zaczęli wędkować. Jem śniadanie na czatowni i uzupełniam notatki z wczorajszego dnia. Około 9.30 wyjeżdżam do Olomouca. W planach trzy browary no i trochę miasto. To trochę zmieniło się w trzy godziny. Miasto warte odwiedzenia i zatrzymania się na co najmniej jeden dzień, wspaniała katedra, mury obronne, dwa rynki i wiele innych równie ciekawych miejsc. Zaczynam od Svatováclavský Pivovar, biorę ich małą pszenicę. "13" to trochę dużo jak na pszenicę, czuć to zarówno w smaku jak i aromacie, mocna i intensywna pod każdym względem. Drugim browarem w tym pięknym mieście jest browar Moritz umiejscowiony w piwnicy pięknej kamienicy. Biorę filtrowaną "12", czekam za małym piwem 10 minut bo z pipy leci sama piana którą pani uzupełnia w szklance i czeka aż wytrąci się płyn. Tym sposobem po 10 minutach mam małe "piwo". Piwo w cudzysłowie bo poza barwą i mocną pianą jest woda o smaku piwa. Nie wiem skąd ta piana bo piwo w ogóle nie pracuje. Szybko się stąd zmywam aby jak najszybciej o nim zapomnieć. Odnajduję trzeci browar Mačák, biorę ich "11", smaczna ale niczym się nie wyróżniająca, typowe czeskie piwo. Obieram kierunek na Přerov i przy zjeździe z ronda czeka mnie niemiła niespodzianka. "Zakaz ruchu rowerów", tego się nie spodziewałem. Pośpiesznie szukam na mapie alternatywnej trasy i znajduję. Wyprowadza mnie ona na boczne wąskie drogi gdzie nie ma ani jednego płaskiego odcinka. Cały czas albo się stromo wspinam albo ostro zjeżdżam. Dojeżdżam do Přerov, pierwszym celem jest duży browar "Żubr" gdzie w przy browarnianej restauracji jem obiad. Znowu inne danie niż się spodziewałem. Knedliki z gulaszem wołowym, tego się spodziewałem ale reszty nie. Ta reszta to z tarty chrzan bez dodatków, wiórowaty i zwietrzały, poszatkowana surowa cebula, dwie ostre marynowane okrągłe papryczki i kawałeczek pieczonej kiełbaski. Gulasz to sam sos z kilkoma kawałkami mięsa. Popijam to małym piwem po którym nie mam większych oczekiwań i słusznie. Ruszam w stronę kolejnego browaru, po drodze mijam dużą grupę Cyganów natarczywie zaczepiających klientów jednego z marketów. Znajduję kolejny mój browar "Parnik" tuż za dworcem kolejowym i autobusowym obok marketu "Albert", na szczęście tu nie ma Cyganów bo bałbym się pozostawić na zewnątrz rower z bagażami. Budynek z zewnątrz nieciekawy ale wewnątrz można poczuć się jak na pirackim statku. Biorę małego "Kapitana" i znowu powtarza się znana mi z dzisiejszego ranka sytuacja "proszę czekać 10 minut" czyli ceremonia dolewania piany do piany. W rezultacie to samo co poprzednio. Wszystkiego mógł bym się spodziewać ale takiego traktowania piwa w Czechach absolutnie nie! Rezygnuję z oglądania miasta i wyjeżdżam na krajową "47" jadąc pośród kłócących się Cyganów, których na przedmieściu jest pełno. Dojeżdżam do Osek nad Bečvou, odnajduję browar Osečan. Furtka otwarta, nie ma żywej duszy, robię kilka fotek budynku browaru. Podjeżdżam do ich knajpki, biorę małą "12". Całkiem dobre piwko. Pytam się o podstawki, nie mają ale okazuje się że na sali jest właściciel knajpki i browaru. Całkiem dobrze mówiący po polsku kolekcjoner etykiet. Mówi abym poczekał z 20 minut i podjechał z nim do domu to dostanę. Czekam z dobre pół godziny po czym wchodzę do lokalu, pytam się o szefa i słyszę że już dawno wyszedł. Zmarnowałem z dobre pół godziny a liczyłem, że może uda mi się obejrzeć browar od wnętrza. Kawałek dalej za miastem, na ściernisku rozkładam namiot. Od drogi oddzielają mnie zarośla z jakimś wyschniętym korytem, myślę że to rów ale po sprawdzeniu na mapie okazuje się że to jakaś rzeczka. Już przy rozbijaniu namiotu towarzyszą mi w oddali sarny, matka z młodymi. Towarzyszą mi do późna.
Dzisiaj zaliczam najkrótszy dystans tego tripu, zaledwie 56 km.