Śniadanie w namiocie, strząśnięcie ślimaków z namiotu, spakowanie i wyjazd około 09,30 do Bogatyni. Zaopatruję się tu w picie na bieżący dzień i coś do zjedzenia na kolację i jutrzejsze śniadanie. Oglądam trochę to miasto ale specjalnie mnie nie zachwyca, takie jakieś przeciętne. Wjeżdżam do Czech i kieruję się na mój pierwszy cel, miasto Frýdlant i dopiero co rozpoczynający działalność Zámecký Pivovar Albrecht. Ze względu na objazd podjeżdżam stromą ulicą ponad zamek aby po chwili zjechać obok zamku otoczonego pięknym parkiem nad samą rzekę gdzie mieszczą się budynki starego browaru. To właśnie w nich ulokowany jest Albrecht, którego ledwo znalazłem. Od ulicy żadnej informacji o browarze, wjeżdżam na podwórze a tam prace budowlane na całego które jako żywo przypominają dawne czasy. Nikt się nie spieszy aby nie powiedzieć że wszyscy się opierniczają a przecież to prywatna inwestycja. Próbuję się trochę dogadać z pracownikiem browaru, młodym chłopakiem, nie bardzo mi to idzie ale oprowadza mnie po browarze. Robię kilka fotek, kupuję litr ich APA i wyjeżdżam w kierunku Liberca stromą drogą z której pięknie widać niedawno oglądany zamek górujący nad miastem. Pierwsze miasto w Czechach i już wiem, że nie będzie łatwo bo strome drogi są też w miastach a nie tylko poza nimi. Zaczynają się góry, jadę krajówką do Liberca, po drodze mam stromy kilkukilometrowy podjazd a na jego końcu na samym szczycie wzniesienia miła niespodzianka. Niewielka knajpka gdzie jem mój pierwszy w Czechach obiad. Za 100 koron mam zupę gulaszową z bułeczkami i schabowy z ziemniakami, porcje duże, z trudem go zjadam. Teraz mam długi, kręty kilkukilometrowy zjazd na którym ze względu na obładowanie bagażami staram się nie przekraczać 50 km/h. Docieram do przedmieść Liberca gdzie znajduje się mój kolejny cel, Pivovar Krásná Studánka. Dojazd do niego to makabra, bardzo stromy, kręty, wąski i niewiarygodnie dziurawy zjazd a za chwilę taki sam podjazd. Na miejscu okazuje się, że we wtorki browar nieczynny. Oglądam go przez zamkniętą bramę, robię zdjęcie i wracam tą samą drogą do głównej ulicy. Przebijam się przez rozkopane miasto na jego drugi koniec do kolejnego browaru. Pivovar Vendelín znajduje się praktycznie na wiosce obok miasta ale administracyjnie to jeszcze Liberec. Przy browarze w ogrodzie na trawie i ławeczkach masa rowerzystów, którzy tu zatrzymują się na piwo, atmosfera iście piknikowa. Pytam się właściciela o możliwość postawienia namiotu, nie wyraża zgody. Wypijam małe rezane i ruszam na poszukiwanie miejsca na rozstawienie namiotu. Kilkaset metrów dalej znajduję drogę w las gdzie wcześniej zauważyłem przez gęste krzewy i drzewa, że pomiędzy drogą a lasem jest łąka. Wjeżdżam nią stromo pod górę w las aby za chwilę zjechać na skraj łąki. Rozstawiam namiot pod samym lasem, jem kolację a po niej robiąc notatki z dnia popijam APA z Albrechta. W dniu dzisiejszym pokonałem 62 kilometry i wiem już co znaczą góry, do tej pory to co jeździłem to były tylko pagórki. Idę spać słysząc dochodzące z Vendelína głosy i śmiechy.