Budzę się około 07,00, powoli wstaję, ubieram się, robię notatki z dnia poprzedniego i przeglądam mapę z planowaną trasą. Po spakowaniu sprzętu około 09,00 ruszam w drogę. pierwszy postój mam na węźle A4 w Krzywej gdzie w Mc.Donaldzie myję się i jem śniadanie. Odświeżony i najedzony ruszam krajówką do Bolesławca gdzie ładuję się w centrum miasta. Nie mogąc znaleźć wyjazdu na interesującą drogę zasięgam języka na stacji paliw. Jak się później okazuje skierowali mnie na inną drogę ale najważniejsze, że prowadzi do celu. Jadę malowniczą krętą ale dziurawą trasą z licznymi zjazdami i podjazdami przez Osice i Gościszów na Lubań. W Lubaniu zatrzymuję się na krótką chwilę. Moją uwagę zwrócił neogotycki kościół Św. Trójcy, lubię ten styl podobnie jak gotyk. Oglądam wnętrze kościoła przez kratę a potem też najbliższą jego okolicę wraz z murami miejskimi. Zaraz za Lubaniem zaczyna siąpić deszczyk, który po kilku kilometrach przechodzi w ulewę. Przeczekuję ją w wiacie przystankowej i po około 20 minutach, pomimo że nadal siąpi ruszam w drogę. Zaledwie kilometr dalej znowu leje, znajduję suche miejsce pod dużym, gęstym drzewem pod koniec stromego podjazdu i chowam się pod nim. Od strony zaoranego pola podchodzi do mnie młody przemoknięty lisek, zatrzymuje się zaledwie kilka metrów ode mnie, obserwuje mnie przez jakąś minutę po czym powoli przechodzi na drugą stronę asfaltu i znika w polu kukurydzy. Drzewo zaczyna coraz mocniej przeciekać i pomimo, że nadal leje ruszam dalej z nadzieją na jakieś lepsze schronienie. Zaledwie 50 metrów dalej znajduje się wiata przystankowa całkowicie niewidoczna wcześniej bo zasłonięta przez drzewa. Czekam w niej kolejne pół godziny aż przestanie lać po czym ruszam dalej. Nadal siąpi deszczyk ale przed Sulikowem przestaje całkowicie padać i nawet na chwilkę przebija się słońce. Sulikowo to małe zadbane miasteczko z pięknymi dwoma szachulcowymi domami podcieniowymi. Próbuję tu zjeść obiad ale się okazuje, że jedyna knajpka co serwuje coś na ciepło w poniedziałki jest nieczynna, ruszam dalej. Za Sulikowem znowu zaczyna siąpić deszczyk. Dojeżdżam do drogi Zgorzelec - Bogatynia, kieruję się na tę ostatnią. Szerokie pobocze i gładki dobry asfalt pozwalają szybko i bezpiecznie podróżować. Przed Radomierzycami zatrzymuję się na stacji paliw a właściwie przy restauracji obok stacji. Nie bardzo mam zaufanie do takich lokalizacji, czasami można zjeść odgrzewane potrawy ale za nieodgrzewaną cenę. Wchodzę do środka i zamawiam. Od kuchni słyszę rozbijany kotlet, myślę nie jest źle. Chwilę czekam i dostaję zamówione flaki, są świetne. Zanim je kończę mam podane drugie danie, równie dobre. Śmiało mogę polecić tę restaurację wszystkim, którzy będą szukali miejsca na zjedzenie dobrego posiłku. Ja za dużą porcję flaków i taką samą porcję schabowego ze świeżo upieczonymi frytkami i surówką zapłaciłem 24 zł. Kilka kilometrów dalej zauważam łąkę nad strumieniem, która się chowa za drzewa i krzaki. Zatrzymuję się tu na drugi dziki biwak. Rozbijam namiot w miejscu niewidocznym z drogi, pakuję do niego bagaże i zabezpieczam rower. Idę się umyć a właściwie wykąpać do strumienia, gdy wracam widzę chodzące już po namiocie ślimaki pomrowiki, będę miał towarzystwo w nocy ;) W dniu dzisiejszym przejeżdżam tylko 89 km. i już wiem że zaplanowanego dystansu nie pokonam ale plan minimum nie powinien być zagrożony.