Budzę się przed ósmą, ludzie którzy się tu wczoraj bawili też powoli wstają. Okazuje się że to członkowie stowarzyszenia trzeźwości z Milicza którzy tu zorganizowali swój zlot i wczorajsza zabawa to ich sprawka. Rozmawiam z nimi, rozmawiam też z dwójką rowerzystów którzy spali w samych śpiworach. Rowerzyści narzekają na wilgoć od stawów, zmarzli w nocy i nie ma co się dziwić bo wszystko jest obficie pokryte rosą. Robię sobie śniadanie przy stole i gdy jem jeden z uczestników zabawy mówi mi że mogę sobie zrobić ich herbatę lub kawę bo ta impreza jest otwarta i każdy może skorzystać. Korzystam z okazji i robię sobie kawę, nie będę musiał na nią się zatrzymywać. Pakuję namiot który nadal jest wilgotny, rozliczam się za pole namiotowe i ruszam w ostatnią trasę na tym wyjeździe. Wyjeżdżam w kierunku Zdun gdzie mam do odwiedzenia tamtejszy browar Impuls. Na trasie mam kilka górek i wiatr w twarz do których już dawno zdążyłem się przyzwyczaić. Docieram do browaru, rozmawiam z piwowarem który pokazując browar opowiada o swoich doświadczeniach i planach. Niestety ale browar oglądam przez przeszkloną ścianę bo nikogo nie wpuszcza do środka. Gdy chcę robić zdjęcia włącza podświetlenie zbiorników na czerwono, nadaje to browarowi bardzo fajny efekt którego niestety nie oddają zdjęcia bo w szybach odbija się otoczenie. Dziękuję za rozmowę i żegnam się, przy barze kupuję jeszcze ich małego pilsa którego wypijam w ogródku bo w restauracji zaczyna się obiadowy młyn i większość stolików zarezerwowana. Jadę na miejscowy rynek i gdy robię zdjęcia ratusza za plecami słyszę że ktoś mnie woła. Oglądam się i widzę kolegę z Poznania. Okazuje się że on tu przyjechał podobnie jak i ja po raz pierwszy, śledził moją podróż na fejsie i teraz mnie tu spotkał w ostatnim dniu mojej podróży. Chwilę rozmawiamy i rozchodzimy się, on idzie do browaru a ja wsiadam na rower i ruszam w stronę domu. Jadę na Kobylin aby w Baszkowie odbić na Jutrosin. Niestety ale skręcam nie w tą drogę w którą powinienem i orientuję się w sytuacji dopiero po kilku kilometrach gdy kończy mi się asfalt i zaczyna piaszczysta droga gruntowa. Postanawiam nie wracać do miejsca pomyłki bo ta droga biegnie w zbliżonym kierunku i nią też dojadę do Jutrosina. Piaszczysta droga wymaga ode mnie jazdy na najmniejszym przełożeniu a i tak kilka razy zakopuję się w piachu. W końcu docieram do Jutrosina, byłem tu już kilka razy ale jeszcze nigdy nie dotarłem pod wiatrak nad zalewem. Po zrobieniu kilku zdjęć telefonem bo po zatopieniu aparatu postanowiłem go włączyć dopiero po całkowitym wysuszeniu w domu. ruszam do Rawicza. Po drodze jem jeszcze obiad i ostatecznie docieram do browaru restauracyjnego Brewicz w Rawiczu gdzie kupuję małą apę i podstawki do kolekcji. Ostatnie 32 kilometry jakie dzielą mnie od domu pokonuję w równe 1,5 godziny pomimo że znowu mam wiatr w twarz. Do domu docieram krótko po dziewiętnastej kończąc moją podróż z łącznym dystansem 1891,5 km i dzisiejszym 101 km. Pozostaje mi już tylko po raz ostatni rozpakować rower, znieść go do piwnicy i zanieść bagaże do mieszkania. Jutro będzie suszenie namiotu i śpiwora a za tydzień start w kolejnych zawodach MTB.