Budzę się w nocy, muszę wyjść poza namiot. Rozgwieżdżone niebo, piękna noc. Jedna spadająca gwiazda, potem druga, trzecia itd. Po powrocie do domu dowiaduję się, że kilku moich znajomych chciało obserwować w tę noc perseidy ale przez chmury nie mogło. Ja nawet o nich nie wiedziałem a miałem piękny spektakl.
Budzę się wcześnie rano, wchodzę do rzeczki. Piaszczyste dno, przyjemna chłodna i czysta woda do... Biorę kąpiel, przyjemnie spłukać z siebie pot. Wczorajsza wieczorna decyzja o odłożeniu kąpieli na rano była trafiona w samą dziesiątkę. Potem codzienny poranny ceremoniał i wyjazd. Omijam Kluczbork obwodnicą ale i tak kierując się na Namysłów muszę wjechać w peryferie tego miasta. Na chodniku pojawia się oznaczenie "droga rowerowo-piesza", wjeżdżam na nią. Czuję się jak na kolejce górskiej, co kilkanaście metrów nawierzchnia ostro uskakuje w dół bo mam wjazd do posesji, znowu podskok i za kilkanaście metrów to samo. Widać, że projektant tego ciągu nie jeździ rowerem bo w przeciwnym razie utrzymałby nawierzchnię na zbliżonym poziomie a podjazdy zrobiłby dla wjazdu na posesję, w wielu miejscach widziałem takie rozwiązanie. Opuszczam Kluczbork i ostro ciągnę bo do domu mam jeszcze dobre 200 km. Czasami dojrzę coś ciekawego ale tylko zerknę w bok i jadę dalej. Docieram do Namysłowa, jadę pod browar. Ciekawe budynki lecz nie ma możliwości wejścia, portier ma zakaz wpuszczania turystów. Miasto też ciekawe, z piękną starówką. Wracam na rynek, biorę małe, chłodne "Zamkowe". Sprawdzam fejsa, mam zaproszenie na dzisiejsze drzwi otwarte w browarze "Nepomucen". Dobrze się składa bo i tak miałem zamiar u nich się na chwilę zatrzymać. Wyruszam w stronę Sycowa, po drodze widzę co jakiś czas ciekawe budynki jak np pałac w Pawłowicach, lecz się nie zatrzymuję tylko oglądam je z wysokości rowerowego siodełka. Po drodze mijam się z którymś tam spotkanym sakwiarzem na szlaku. Trochę nas się kręci po drogach. Tradycyjnie pozdrawiamy się podczas mijania i jedziemy dalej, każdy w swoją stronę. Dalej przez Twardogórę kieruję się na Milicz. Twardogóra wita mnie niemiłą niespodzianką, mam zamkniętą drogę bez objazdu. Na drodze stoi kilka wozów strażackich, dogaszają zgliszcza po jakieś hali. W górę sterczą tylko powyginane blachy z jej konstrukcji, co jakiś czas to tu, to tam pojawiają się języki ognia. Alejkami pobliskiego parku omijam zamknięty odcinek drogi. Przed Miliczem zatrzymuję się przed marketem aby kupić kolejną butlę picia, dużo jej potrzebuję w tych upałach. Jak wychodzę ze sklepu widzę faceta w drogim stroju rowerowym jak przygląda się mojej "ciężarówce", myślę sobie pogadamy, może wymienimy doświadczeniami. Podchodzę, tradycyjne pytania, skąd i dokąd jadę. Gdy mu mówię, to się zaczyna coś czego się zupełnie nie spodziewałem. Facet ma do mnie pretensje jak mogę "czymś takim" jechać w trasę i do tego za granicę. Ze powinienem "to coś" wyrzucić na złom a kupić porządny rower, że sakwy byle jakie i do tego zniszczone itd. Cierpliwie czekam aż skończy, odpowiadam że każdy jeździ na tym na co go stać i tak jak lubi. Gość wsiada na swój wypasiony rower miejski i powoli odjeżdża a ja sobie myślę, ale snob. W Miliczu wchodzę na obiad do "Famy", świetne jedzenie. Spotykam tu znajomego piwowara domowego, który przyjechał na zlot piwowarów domowych. Jem obiad, rozmawiamy. Zadowolony ze spotkania wyjeżdżam do Szkaradowa, do Nepomucena. Impreza dopiero się zaczęła a już sporo gości, jest fajna atmosfera i do tego darmowe świetne piwka. Ponieważ muszę za jakąś godzinę jechać dalej nie mogę sobie pozwolić na zbyt wiele, wypijam tylko jedno piwko. Czas ruszać dalej. Powoli robi się ciemno, zapalam oświetlenie rowerowe i zakładam odblaski na kostki stóp. Po drodze z przerażeniem obserwuję wyłaniających się niczym zjawy z mgły rowerzystów ubranych na ciemno, bez jakiegokolwiek oświetlenia i odblasków. Ludzka głupota nie zna granic. Jedzie mi się bardzo przyjemnie, powietrze wydaje mi się bardzo rześkie a nawet chłodne. Docieram do Leszna, na wyświetlaczu przed jedną z firm widzę 28 stopni, uświadamiam sobie jak przegrzany mam organizm. Do domu docieram o 22,00 kończąc tę tegoroczną rowerową przygodę.
Ostatni dzień kończę dystansem 209 km. co daje łącznie 1438 km. w dwanaście dni.