Budzę się rano obolały, chociaż dobrze mi się spało. Brak dostępu do wody uniemożliwia poranną toaletę. Budząc się widzę w oddali sarnę, może to ta sama co wieczorem kręciła się niedaleko namiotu. Śniadanie, notatki, pakowanie i po dziesiątej wyjeżdżam w dalszą drogę. Pokonuję zaledwie kilometr i docieram do pierwszego browaru na dzisiejszej trasie. Zatrzymuję się pod hotelem, restauracją i browarem "Słociak" pod Opolem. Wchodzę do środka, korzystam z toalety aby się chociaż trochę odświeżyć i zamawiam małego koźlaka. Pytam się o podstawki, okazuje się że mogę je kupić. Trudno, jak się je kolekcjonuje a nie ma to trzeba wybulić te 12 zeta za komplet 6 tekturowych wafli. Z wyboru koźlaka jestem bardzo zadowolony, doskonałe piwo o zdecydowanym smaku, co prawda trochę stoutowym lecz naprawdę świetne. Pewnie będzie mocną pozycją gdy na koniec będę wybierał trzy najlepsze piwa tego wyjazdu. Kilka fotek i kieruję się na Głuchołazy, w stronę granicy. Wjeżdżam na piękną drogę rowerową, 5 metrów szerokości gładziutkiego asfaltu sprawia że czuję się jak na rowerowej autostradzie. Czuję się pewnie, wręcz za pewnie, bo zaczynam podziwiać widoki chwilami nie zwracając uwagi na drogę. Z tego stanu budzę się wisząc jedną nogą na kierownicy roweru a drugą i rękami podpierając się o asfalt. Schodzę z roweru a on stoi pionowo wisząc na jednym ze słupków uniemożliwiających wjazd na ddr ciągnikom wyjeżdżającym z pola. Ściągam rower bojąc się czy będzie się jeszcze nadawał do dalszej drogi, oglądam go i się uspakajam, jest OK. Odstawiam rower na bok i oglądam siebie, wszystko OK, tylko na udzie zakwita potężny siniak, miałem szczęście. Docieram do Pruszkowa, małego ale ładnego miasta. Ledwo zatrzymuję się przed pałacem w którym mieści się Ośrodek Pomocy Społecznej a już przykleja się do mnie facet, który siedział na pobliskiej ławce. Wygląda na to, że tylko czekał na kogoś takiego jak ja, na swoją ofiarę. Nie było możliwości cokolwiek obejrzeć bo cały czas nadawał coś bez ładu i składu idąc krok w krok obok mnie. Przypuszczalnie jakiś podopieczny ośrodka, żyjący w swoim świecie nieszczęśliwy człowiek. Zawiedziony wsiadam na rower, mówię "do widzenia" i pozostawiam go z jego problemami. Żar leje się z nieba a interwałowa droga jeszcze go nasila, daje to mocno w kość. W Ligocie Pruszkowskiej dostrzegam mały bar, zatrzymuję się na coś zimnego i na gorącą kawę która już od jakiegoś czasu za mną chodzi. Okazuje się, że właściciel jest regionalistą i ciekawie opowiada o historii swego regionu i pruszkowskiego browaru. Dowiaduję się że okolica dzierży od ponad stu lat kolejne rekordy upałów w Polsce a na drodze którą jadę właśnie zaczął się najdłuższy w kraju odcinek 11,8 km prostej bez najmniejszego zakrętu. Czas się pożegnać, dziękuję za miłą rozmowę i odjeżdżam. Spokojnie jadę do Prudnika, gdzie zatrzymuję się na krótką chwilę oglądając ciekawy fragment miasta. Mógłbym tu chodzić kilka godzin i oglądać ciekawą architekturę ale trasa goni. Co prawda wyjazd ma charakter turystyczny a nie treningowy ale swoje kilometry trzeba pokonać. Docieram do Głuchołazów gdzie w biedronce kupuję jedzenie na kolację i śniadanie. Dochodzi już siedemnasta, pytam się mieszkańca czy o tej porze mogę jeszcze gdzieś zjeść tani obiad. Kieruje mnie do miejscowego baru czynnego tylko do 17.00. Docieram do niego 5 min. przed zamknięciem, niepewnie pytam czy dostanę jeszcze coś do jedzenia i ku mojemu zaskoczeniu słyszę "oczywiście, zamykamy dopiero za 5 min." Biorę jednodaniowy obiad bo zupy już się skończyły. Muszę trochę czekać bo filet z kurczaka jest dopiero rozbijany na mój kotlet. Zjadam smaczny ciepły posiłek, płacę tylko 11 zł i wychodzę jako ostatni klient grubo po czasie otwarcia. Zaraz za mną lokal opuszcza obsługująca mnie miła pani i kucharz. Pomimo tego ani przez chwilę nie czułem się tu jak intruz. Szczerze polecam "Obiady u Ludwy" mieszczące się obok mostu w centrum Głuchołaz. Smacznie, tanio i bardzo miło. Jeszcze kawałek ostrego podjazdu i jestem na granicy. Wjeżdżam do Czech, przed Jesenikiem zaczynam się rozglądać za miejscem na nocleg aby rano móc wyruszyć na Zlatý Chlum. Zabudowa ciągnie się do samego Jesenika, zatrzymuję się przy miejscowym browarze rodzinnym. W ubiegłym roku trafiłem tu gdy był zamknięty, teraz mam więcej szczęścia. Mury już tak nie straszą, wchodzę do środka. Całkiem przyjemna sala barowa, biorę ich "12", rozglądam się po sali za instalacją browaru. Niestety nie widać jej, jest w innej niedostępnej części budynku. Biorę jeszcze ich podstawkę i ruszam na poszukiwanie jakiegoś ustronnego miejsca na nocleg. Po drodze co jakiś czas mijam rowerzystów wracających ze szlaków. W pewnym momencie słyszę od przechodzącej obok kobiety z rowerem "ma pan pompkę"? Okazuje się, że wybrała się z koleżanką na "babski" wypad w Jeseniki i przebiła koło na skałkach. Wcześniej były tu kilkakrotnie ale z mężami. Jej koleżanka która jechała z przodu dostrzegła że się zatrzymałem i zawróciła. Na szczęście miały zapasową dętkę ale nie miały żadnych narzędzi a do tego przeliczyły się z czasem. Wymieniam im dętkę i dowiaduję się że nie mają żadnego oświetlenia a są z Nysy. Całkowita lekkomyślność, jeżeli do granicy dojadą przed nocą to będą miały szczęście a przecież po polskiej stronie granicy mają jeszcze ok. 30 km do przejechania. Niestety, mogłem im poświęcić trochę swego czasu ale swojego oświetlenia nie oddam bo je jeszcze będę potrzebował. One szczęśliwe że mogą jechać, odjeżdżają a ja ruszam dalej. Zabudowa znowu ciągnie się bez przerwy, zmieniają się tylko nazwy wiosek a do tego objazd na mojej trasie zmusza mnie do jazdy nie tam gdzie chcę. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów dostrzegam niewielką polanę poniżej drogi, do tego jest jeszcze strumień który niedawno był niewielką rzeką. Rozkładam namiot na grubej warstwie bukowych liści, dzisiaj będę miał miękkie posłanie. Jest nocleg, jest lodowata woda do umycia, kolację jem już w całkowitych ciemnościach. Na zewnątrz namiotu przyjemny szum strumienia przerywany hałasem przejeżdżających samochodów. Droga, którą od samego Jesenika jechałem cały czas pod górę w tym miejscu wg znaku zwiększa pochylenie do 11% na odcinku 3 km. Rezygnuję z zamiaru porannego powrotu do Jesenika aby podjechać pod wieżę na Zlatým Chlumie, za daleko odjechałem, tu też będę miał ładną wspinaczkę.
Dzisiaj pękło 108 km.